CIOTKA NIE DO PODROBIENIA – wspomnienie o Zuzannie Wartenberg

W październiku 2020 r. w Oleśnie na Opolszczyźnie zmarła Zuzanna Wartenberg. Cudem ocalała z Holokaustu, ale do historii nie wracała zbyt często, albo wcale. Nowy Sącz był jednak dla niej miastem wyjątkowym. Tutaj się urodziła, spędziła szczęśliwe dzieciństwo, tutaj miała swoją sądecką rodzinę – krewnych Anieli Hebdy, która uratowała ją z sądeckiego getta od niechybnej śmierci. O swojej ciotce opowiada nam poetka Joanna Babiarz.

Jak wyglądały powroty Zuli do rodzinnego miasta? Wracała do przeszłości, czy raczej nie?

Ona nie chciała wracać do tego co było. Żyła na maksa tym co jest. Dużo podróżowała. Uwielbiała jeździć w góry, tutaj do nas. Całe swoje życie zawodowe była czynnym lekarzem i jej mąż również. Kiedy ich dzieci były małe, taka podróż to wyprawa, jednak co roku wyjeżdżali w góry. Często busikiem czy wynajętą nyską jechali na takie wyprawy Zawsze zabierali całą ekipę, czyli swoich przyjaciół z Olesna. Do nas przyjeżdżali, żeby coś zjeść, odpocząć, nacieszyć się sobą wzajemnie i jechali dalej. Wujek nie lubił tych wycieczek, ale ona kochała. Ciotka uwielbiała podróżować i zwiedzać, ale o swojej historii nie mówiła. Czasem coś wspomniała, o tym gdzie mieszkała, że urodziła się na ul. Szwedzkiej i tam na balkonie bawiła się z kuzynostwem. Ale to były bardzo skąpe wypowiedzi, Zula naprawdę nie chciała o tym mówić. Nie mówiła nawet o mamie tacie, zamknęła ten czas. Więcej wiedzieliśmy od cioci Anielki, która ją uratowała.

A co ciotka Anielka opowiadała?

Dużo. Pamiętam jak mówiła, o tym jak Zulę przechowała w czasie okupacji. Pewnego wieczoru wyjrzała przez okno – służyła już u sądeckiego Niemca – i patrzy na floksy. To były w jej opowieściach słynne floksy! I patrzy, a tam coś się rusza w zaroślach. Słyszy ciche wołanie: Anielka, Anielka! Patrzy a tu łepek czarny wystaje. Ciotka wybiegła do niej z peleryną, udawała że coś zbiera przed domem. Zabrała Zulę na górę domu. Umieściła ją na ostatnim piętrze, na strychu. Uczyła ją modlitwy, polskiego, wszystkiego co mogła. Sama nie była wykształcona – zaledwie cztery klasy szkoły podstawowej. Aniela pojechała za pracą do Sącza. Została służącą wśród Żydów – rodziców Zuli – choć ksiądz ją przestrzegał, żeby nie pracowała u Żydów, bo to grzech największy. Opowiadała, że przed wyjazdem było jeszcze jakieś błogosławieństwo i też ją napomniał. Strasznie to przeżywała, że u Żydów pracowała – ona była straszną dewotką.

Wracając do tej historii: ten Niemiec, u którego pracowała przeczuwał, że ona tam kogoś ukrywa. Pewnego dnia podszedł do niej i powiedział: „uważaj, żeby się tylko nikt nic nie dowiedział”. On dobrze wiedział jakie mogą być konsekwencje ukrywania. Ponoć miał być nawet odznaczony, ale nie doczekał i zmarł.

Jaka była ciotka Aniela? Wiemy, że bohaterka.

To była siostra mojej babci ze strony mamy, została panną do końca życia. Zaliczyć ją można do osób rygorystycznych, wręcz despotycznych w każdym względzie a szczególnie, gdy dotyczyło to spraw wiary i religii. Ona dyrygowała – obiad, sprzątanie. Ona wszystko zrobiła w domu. Trochę jak przysłowiowa Ksantypa – jej racja musiała być ważniejsza. Była jednak bardzo dobrą osobą, zawsze pomocną. Zula też czasem narzekała, jak już mieszkały razem. Ale cały czas miała do swojej wybawicielki olbrzymi szacunek, wdzięczność i miłość.

Kiedy Ciotka Anielka przyjechała do Zuli?

Ciotka Anielka pojechała do Olesna po kolejnej burzliwej wymianie zdań, a mieszkała wtedy u nas w domu i pomagała moim rodzicom w prowadzeniu domu. Pojechała do Zuli, a wówczas młoda lekarka Zula miała małe dzieci. I tam już została. Aniela miała generalnie hopla na punkcie czystości. A Zula, nie. „Ręce brudne? Dobra, co tam ręce? Niech będzie!”. Zula była wyluzowana. Sprzątała, ale mało – to jest nudne dla niej. Nie lubiła gotować, Ona wolała czytać, jeździć. Żyła światem. Filmy też uwielbiała. Ona bardzo dużo czytała. Sama mam od niej mnóstwo książek. Kiedyś, gdy byłam w Oleśnie na wakacjach – powiedziała mi, że mogę zabrać tyle książek ile chce. Spakowałam dwie torby. Wracaliśmy pociągiem. I jeszcze dostałam od Niej storczyka. Wtedy takich kwiatów w Polsce nie było. Rzadkość. Muszę powiedzieć, że miała też mnóstwo ciekawych znajomych, to była prawdziwa dusza towarzystwa.

Pamiętam jak kiedyś była u nas w Sączu. Siedzieliśmy w ogrodzie. Był jakiś grill – to dopiero stawało się modne. Mój syn wziął sobie kiełbasę, a moja siostra mówi do niego z przekąsem, że je już trzecią kiełbaskę. Wtedy ciotka Zula mówi szeptem do mojego syna: „Maciek, zagadaj Marysię, bo ja też chcę zjeść trzecią kiełbaskę.” Taka była nasza Zula.

Jeszcze jedno zdarzenie, tym razem u niej w Oleśnie: Siedzimy w kuchni, a po podłodze raczkował jej najmłodszy wnuk. W pewnej chwili patrzymy, siedzi na podłodze w drzwiach i trzyma w rękach kozaczka mojej siostry i obcas ma w buzi. Siostra woła: „On gryzie mojego buta!”. A ciotka na to: „Nie bój się Marysiu, nie pogryzie, bo nie ma jeszcze zębów”… Zula nigdy nie dbała o sterylność, bo mówiła, że z tego jest najwięcej chorób.

Aniela była dla niej bohaterką?

Tak, Zula to często podkreślała. Aniela była dla niej jak święta. Mimo, iż kiedyś Aniela krzyczała na nią, że ręce ma umyć, ubranie zmienić bo ubranie masz uflagane – na co Zula mówiła, że „uflaga jeszcze” – ale to były epizody. Słuchała jej jednak. Wiedziała, że co powie Anielka to jest święte. Do końca tak było. Zresztą jej synowie też tak uważają. Mówiło się o niej wybawicielka. Zula zawsze uważała nas za rodzinę, bo Anielka ją wybawiła. Nie ta rodzina w Izraelu była ważna, ale ta w Nowym Sączu. Olesno, Nowy Sącz – to były jej domy. To były miejsca święte. Nie chciała jechać do Izraela, mimo, iż jej rodzina proponowała, że ją zabierze na stałe. Tu w Polsce spoczywają jej rodzice, tutaj miała nas. My też od dzieciństwa o tym wiedzieliśmy co nas łączy, to było coś zwyczajnego. Wiedzieliśmy o tym od małego.

Jak Pani wspomina jej męża?

Jej mąż był Niemcem. To też była ciekawa postać. Mieszkali w domu jego rodziców – on Niemiec, ona Żydówka z pochodzenia. Poznali się na studiach. Bardzo wesoły człowiek. Pamiętam takie zdarzenie. Byli wtedy u nas w Nowym Sączu na wakacjach. Miałam 7 lat i wujek Włodek karmił mnie zupą szczawiową. Nie chciałam jeść. Powiedział: „Napiszę coś na gazecie i jak to przeczytasz – a już umiałam – to wylejemy zupę przez okno”. I napisał słowo „dupa”. A ja, dobrze wychowana nie przeczytałam. Powiedziałam „nie, ja nie używam takich słów”. I tak zjadłam całą zupę. Takie sytuacje pamiętam z dzieciństwa. To była taka cudowna rodzina, którą się kocha od pierwszego wejrzenia.

Jak wyglądało ostatnie spotkanie z Ciotką Zulą?

Ostatni raz byliśmy w Oleśnie z mężem w 2019 roku. Wracaliśmy ze zlotu poetów w Złotym Potoku, z Jurajskiej Jesieni Poezji. Obiecałam sobie, że koniecznie odwiedzimy Ciocię Zulę w Oleśnie. Zadzwoniłam, że będziemy przejazdem, chciała żebyśmy na dłużej zostali. Wieczorem Zula wyciągnęła gin z tonikiem. Posiedzieliśmy do pierwszej w nocy. Zagraliśmy dla niej nasze ostatnie piosenki, poczytaliśmy wiersze. Ciocia zawsze kibicowała mojej poezji i temu co robiłam. Każdy tomik z wierszami wysyłałam do Niej pierwszej. Potem dzwoniła i relacjonowała mi swoje wrażenia z przeczytanych tekstów. Rano powiedziała, że jej nie będzie, bo jedzie z Caritasem do obłożnie chorych. Ona pomaganie miała we krwi. Chciała pomagać, bo pamiętała, że ludzie jej kiedyś pomogli. Zula już była emerytką od lat, a mimo to cały czas była w ruchu. Do końca pracowała jako wolontariusz – jeździła do chorych na raka. Często do siebie dzwoniłyśmy, cieszyłam się jej prawnukiem. Śmiała się, że „znowu chłopak”, bo w jej rodzinie sami chłopcy.

Ratowała ludzkie życia, sama będąc uratowana.

Tak, pomoc była w ich domu chlebem powszednim. Pamiętam, jak opowiadała, że pewnego dnia wujek przyprowadził do domu młodą pielęgniarkę pracującą w ich szpitalu, bo nie miała gdzie mieszkać. No i mówi ciotce, że z nami zamieszka, bo nie ma rodziny, taka biedna itd. I tak mieszkała jakiś czas. Mysz nawet przygarnęli. Pojawiła się w domu pewnej jesieni i wujek uparł się, że ma zostać. Karmił ją serkiem. Zula mówiła, żeby ją wyrzucić, bo coś jeszcze zniszczy. Kiedy wujek odkrył, że pogryzła jego książki medyczne, to dopiero ją wyrzucił. Przygarniali ludzi, którzy mieli przejściowe problemy, ciężkie sprawy rodzinne. Nikomu nie odmawiali. Ich dom zawsze był otwarty. Tacy byli, kochani ludzie. A Zula, ciotka Zula była nie do podrobienia.

Rozmawiał Łukasz Połomski


Zuzanna Wartenberg zmarła w październiku 2020 r.