KSIĘGA SZYMONA – wspomnienie o Szymonie Holzerze (1952-2024)
Zawsze w cieniu, zawsze z tyłu, ale zawsze z sympatią i dobrym słowem. Tak zapamiętamy Szymona Holzera (1952–2024), syna ocalałego z Zagłady, który zachował w swojej pamięci świat powojennego sztetlu.
Po wojnie Holzerowie dostali mieszkanie w Rynku. Niezwykła klatka schodowa przypominała Hani i Szymonowi opowieści ojca. Niemal nic się tutaj nie zmieniło, ciągle czuć historię. Mieszkała tutaj niemal cała rodzina, potem dwójka Holzerów została sama… Reszta rozjechała się po świecie. Dziadkowie Szymona i Hani mieszkali w Białejwodzie, niedaleko Tęgoborzy. To osobna i ciekawa historia, może na inny tekst. Pan Szymon z siostrą wiele nam o tym mówili.
Szymon i Hania to dzieci Kalmana Holzera. Na Tatę mówiło się Karol – opowiadała pani Hania, która wyciąga albumy rodzinne, pełne twarzy z długimi brodami i staruszków o poczciwych oczach. Tak jak ich wnukowie. Ze zdjęć bije duch dawnej pobożności i dobroci. Dziadek miał na imię Szymon, tak jak ja – opowiadał ostatni z sądeckich Holzerów. Przed wojną mieszkali w Kurowie, gdzie prowadzili gospodarstwo, ale później przenieśli się na Just, gdzie otworzyli karczmę. Potem wybuchła wojna, w kryjówce ocaleli czterej bracia (Leon, Abek z żoną Dorą, Józef i Karol) i ich kuzyn Chaskiel. Wszyscy najpierw zamieszkali na Szwedzkiej 6, a dopiero później w Rynku. Najpierw wyjechał Chaskiel, a potem rozjechali się inni: Abek i Leon wyjechali do Izraela, a Józef do Australii. Wybranka Karola wychowała się z podsądeckiej Przydonicy, z nią założył rodzinę. Aniela wychowywała dzieci po katolicku, a jej mąż nie miał nic przeciwko temu. Sam doglądał cmentarza i bożniczki, które po wyjeździe w końcu lat 60. wielu rodzin żydowskich, stały opuszczone. Stał się strażnikiem pamięci.
Zanim wszyscy wyjechali, dali się zapamiętać młodym Holzerom. Szymon wspominał Stoffa, emeryta, który mieszkał na Szwedzkiej 6. Pamiętał Mojżesza Szagrina ze Słowikowej. Zresztą tam w okolicy, jego ojciec poznał swoją przyszłą żonę Anielkę. Malował te obrazy i postacie wiele razy przed moimi oczyma.
Szymon z Hanią wspominają, że jako dzieci Tata ich zabierał na uroczystości na cmentarz żydowski. Zachowało się z tych wydarzeń mnóstwo zdjęć. Mieszane małżeństwo pielęgnowało tradycje świąteczne obydwu wyznań. Karol na święta Paschy jeździł do Krakowa, skąd zabierał macę, a Aniela uczyła dzieci malowania pisanek.
Najpierw chodziłem do szkoły Mickiewicza, bo to była szkoła męska. Koedukacyjne pojawiły się dopiero w 1964 r. – opowiada pan Szymon. Potem podział był taki: dzieci z numerów parzystych z Rynku uczęszczały do szkoły Jadwigi, a nieparzyste do Mickiewicza. Dzieciństwo, jak dzieciństwo – bawiliśmy się nad Dunajcem, pod kasztanami – opowiada siostra, tak jakby czas się zatrzymał. Szymon pamiętał dobrze jeszcze stawy nad rzeką. Dzieci spotykały się na podwórku lub na ulicy Pijarskiej. Widać to na zdjęciu z 1956 r. To jedna z pierwszych kolorowych fotografii zrobionych w Nowym Sączu, może nawet pierwsza. Odwiedziła nas rodzina ojca z Ameryki i pstryknęli kilka zdjęć – dodawał Szymon. Wierzyć się nie chce, że to dziś centrum miasta. W miejscu dzisiejszych tyłów kamienicy Rynek 13 były szopy na węgiel – wspominał. Według opowieści Holzerów ludzie na podwórkach chowali niemal wszystkie zwierzęta gospodarskie, jakie można wymyślić.
Nie było różowo, a nawet kolorowo jak na tym zdjęciu z 1956 r. Czy nie chcieli wyjechać? Były gotowe dokumenty, a może nawet gdzieś jeszcze są – opowiadała pani Hania – Mamę nie ciągnęło kompletnie. Zostali. W 1968 r. Karol pojechał do rodziny w Izraelu, ale wrócił. Nowy Sącz był jego domem i kropka.
Doglądanie bożnicy i cmentarza nie było łatwe, czasem nawet ponad siły starszego człowieka, którym był Karol. Pomagał mu w tym Szymon, który często spacerował na Rybacką z kluczami. Obserwował nowe pielgrzymki, nowe środki transportu, wszystko się zmieniało.
Karol umarł 14 kwietnia 1984 r. Tego dnia akurat przypadała Pascha i Wielkanoc jednocześnie. Może jakiś znak? No i był problem, bo żeby go pochować według religii potrzeba było do modlitwy 10 mężczyzn, a tutaj święta – opowiada pan Szymon. Dzieci musiały przygotować całą ceremonię zgodnie z tradycją żydowską – takie było życzenie ojca. Ale jak pochować Żyda w Nowym Sączu 40 lat temu, w czasach jeszcze PRL-u?! Trumna ojca spoczęła w ohelu cadyka. Leżał tam w trumnie, ubrany tak jak nakazywała religia – dodawał syn. A potem pochowano go obok innych ostatnich mohikaninów Nowego Sącza. Hani i Szymkowi zostały wspomnienia, stare albumy i klucze. Były w ich przyrynkowym mieszkaniu aż do momentu powrotu Jakuba Müllera, zaraz po upadku komunizmu.
Kiedy w 2011 r. powstał Sądecki Sztetl nie wyobrażaliśmy sobie, żeby nie włączyć w jego działania Holzerów. Ich pomoc i serdeczność na zawsze zostaną w naszych sercach. I na koniec taki kadr, jedno ze wspomnień.
Kiedyś pan Szymek przyniósł na stary album. Pokazał w nim mnóstwo zdjęć. Razem z siostrą i panią Anną Grygiel-Huryn opowiadał nam o życiu powojennym w Sączu, o swoim Tacie Kalmanie, o opiece nad cmentarzem żydowskim w latach późnego komunizmu. To były inspirujące opowieści o żydowskim życiu w Sączu. Pośród wielu zdjęć rodzinnych urzekło nas to, które dziś publikujemy – mały Szymek, jego siostra Hania i ich ojciec Kalman maszerują ulicą Jagiellońską. Są lata 50. XX w. Pan Szymon już nie przejdzie tą ulicą, nie usiądzie na ławeczce w Rynku. Dziś maszeruje po niebieskich łąkach razem ze swoim Tatą i z naszą Anią Kepmińską…
Będzie nam Go brakowało… ale też nigdy go nie zapomnimy!