SĄDECKA CERKIEW
Od XIX w. w Nowym Sączu żyła aktywna społeczność Rusinów, która wywodziła się głównie z okolicznych wsi. Potomkowie Łemków angażowali się w życie polityczne, kulturalne oraz religijne miasta.
Problemem dla Rusinów było życie religijne, bowiem nie posiadali własnej świątyni. Do miasta przybywało ich coraz więcej, szukali pracy w warsztatach kolejowych. Dlatego wyznawcy kościoła greckokatolickiego, na początku XX wieku, pragnęli przejąć kościół kolejowy na swoją świątynie. Władze kolejowe wystosowały do Rusinów zapytanie, ile ich jest, skoro potrzebują tak dużego kościoła. Niestety okazało się, że za mało. W 1903 r. nowo wybudowaną świątynię zajęli oo. jezuici.
W tym czasie grekokatolicy spotykali się w kościołach katolickich. Proboszcz Alojzy Góralik (zarządca fary) udzielał im zgody na odprawianie nabożeństw przy bocznych ołtarzach, potem spotykali się w kościele jezuitów przy Rynku. Liturgia była tam sprawowana zazwyczaj w okresie wielkich świąt – Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy.
W tym czasie rozwija się także w mieście szkolnictwo. Rusini wybudowali swoje bursy, których opiekunami byli księża Zachariasz Lechicki i Onufry Hadzewicz. Katechetą w sądeckich szkołach był ks. Lechicki, który wydawał się być przywódcą lokalnej społeczności rusińskiej. On również zaczął starania o budowę cerkwi. W 1908 r. konsystorz biskupi w Przemyślu mianował na nauczyciela w szkołach sądeckich proboszcza z Maciejowej ks. Michała Dorskiego. Być może Lechicki rozpoczął szersze starania o budowę świątyni. W 1910 r. Nowym Sącz zamieszkiwało już 571 osób wyznania grekokatolickiego. Budowa kaplicy lub cerkwi była bezwzględnie potrzebna.
Stosowny projekt świątyni sporządził sam Zenon Remi, a w 1911 r. zakończono budowę. Cerkiew św. Mikołaja sąsiadowała z domem rodzinnym Barbackich, stając się prawdziwą perełką ulicy Kunegundy. Obok niej znajdowała sie bursa im. Tarasa Szewczenki – do niej dobudowano świątynię. Dla architekta było to spore wyzwanie, bowiem parcela była szczupła i długa. Cerkiew podlegała długo innym parafiom podsądeckim (m.in. w Maciejowej). Dopiero w 1936 r. stała się osobną jednostką religijną. Wówczas skupiała niemal 300 duszyczek.
Pięknem cerkwi zachwycali się sądeczanie spacerujący po Kunegundy. Była to dla nich egzotyka, a smukła sylwetka budynku kusiła, żeby zajrzeć do wnętrza. Tak opisywał ją Stanisław Stanuch: W cerkwi było znacznie ciekawiej niż w kościołach katolickich. Wchodząc tam z dziadkiem podziwiałem kolorowe ikony, przysłuchiwałem się mowie niby podobnej, ale różnej od naszej i zachwycałem się pięknymi śpiewami. Chociaż powstała na początku XX wieku miała piękny ikonostas polichromię. Na chórze wspaniale śpiewali „na głosy” mężczyźni, wydawano komunię pod dwiema postaciami. Wydawało mi się, że zgromadzeni tam modlili się głębiej i bardziej żarliwie, niż w naszym kolejowym kościele. To jeden z nielicznych opisów wnętrza świątyni.
Cerkiew przetrwała II wojnę światową. Podczas wkraczania Armii Czerwonej uderzyła w nią bomba. Na domiar złego, 19 stycznia 1945 r. świątynia zaczęła się palić. Według relacji została rozebrana po wojnie, kiedy resztki materiału wykorzystano, gdzie się dało. Rusinów już w Sączu wtedy właściwie nie było.
Po cerkwi pozostała parcela oraz parterowy domek. Są też fotografie ul. Kunegundy z górującą kopułą. Dziś wyznawcy kościoła greckokatolickiego spotykają się, aby modlić się w świątyni położonej na terenie skansenu.
Cerkiew więc wróciła do Sącza – na przekór historii.